97 kg przy 184 cm wzrostu to nie jest nic nadzwyczajnego, ale do długiego biegania te parametry nie nadawały się, czułem to po 10km asfaltu w 2010 r. Wracam do dzisiejszych przygotowań. Mam już piankę pływacką dopasowaną ciasno zgodnie z zaleceniem Zdzicha – ma totalnie przylegać, żebyś pół jeziora za sobą nie ciągnął. Jadę na pierwszy trening, jest po 18 tej, cisza, spokój, lekki deszczyk. Emocje jak przed występem na akademii szkolnej, lekka rozgrzewka i wskakujemy do jeziora.
97 kilos with the height of 184 cm are nothing unusual, but these parameters were no good for longer running – I could feel it already in 2010 after 10 km of asphalt. Back to today’s training. I already have my foam suit fitting closely, just as Zdzichu instructed me: “it has to adhere completely so that you don’t drag half the lake with you.” This is my first training, it’s past 6 PM, peace and quiet, a slight chill of emotions, just like before a performance at school, short warm-up and in we hop to the lake.
Ambitnie robię może 200m i koniec … staje zadławiony własnym CO2, śliną, smarkami i ściśnięty tą cholerną pianką, tak, że nie mogę oddychać – jest źle, albo bardzo źle, bo widzę, że Zdzichu daleko przede mną spokojnie się oddala, płynie zgrabnie, cichutko – w zasadzie nie rozpluskując wody. To niesamowite, ale mam wrażenie, że nie potrafię pływać, uspakajam oddech, zgodnie z naukami z youtub’a, wydycham całość powietrza i zwalniam ruchy, powoli pokonuję pierwszy kilometr. Wychodzimy z wody – Zdzichu, który stał się moim sensei nic nie mówi, mamy się przebrać i pobiec tzw. nakładkę (dyscypliny tuż po sobie), jakieś 5km. Odzywa się wówczas gdy stoję w spodenkach kąpielowych : Tomek musisz się odchudzić inaczej będzie słabo. Biegniemy w milczeniu, chodzi o przejście pracy serca na wyższą częstotliwość po pływaniu. Mam prawie te same parametry co 4 lata temu, „prawie”, bo jestem o te 4 lata starszy. Znów ważę jakieś 96kg, wiec plan jest taki – szybki zjazd do 90 i powolne zejście do 85kg. Już to przechodziłem, a o kilku zasadach napisze Wam moja żona – Kasia.
In a display of ambition I make maybe 200 m and that’s it.… I stop, choking on my own CO2, saliva and phlegm, barely able to breathe in the damn foam suit. It’s bad, very bad, because I see Zdzichu slowly moving forward, swimming swiftly and quietly, almost no splash at all. It’s unbelievable, I feel like I cannot swim. I slow down my breathing according to the advice found on Youtube, I exhale the whole air out of my lungs and slow down. In such a way I go for the first kilometre. We get out of the water. Zdzichu, who became my sensei, says nothing. We’re supposed to change and run for some five km in a successive training. As I stand there in my swimming trunks, he speaks up: “Tomek, you have to lose weight, or it won’t be good.” We run in silence to make the heart go to a higher frequency than during swimming. I have almost the same parameters as 4 years ago. I say “almost”, because I am 4 years older. My weight oscillates around 96 kilo so the plan is like this: a rapid loss to reach 90 and then slowly making my way to 85 kilo. I’ve already done that before, and my wife Kasia will write about a few rules.
Tomek porwał się na bardzo duże wyzwanie. Szybko opanował łazienkę, w której wszędzie wiszą sportowe rzeczy, w większości śmierdzące, rower stoi w przedpokoju na honorowym miejscu, mnie zepchnął do defensywy i do kuchni – cóż, szczytny cel, trzeba wspierać. Co do odżywiania – nie ma diety cud – tylko konsekwencja. Jak ktoś lubi gotować, szuka urozmaiceń i wyzwań kulinarnych to może przeczytać książkę najlepszego ultramaratończyka Scotta Jurka – „Biegaj i jedz” – jest tam sporo przepisów, ale według mnie trudnych do realizacji w oparciu o nasze sklepy, poza tym jest zasada „jedz to co rośnie wokół Ciebie”. Ale do konkretów, Tomek jest mięsożercą, lubi wino a w gorący dzień piwo – i właśnie tego zostanie pozbawiony praktycznie w 100%, zostawię mu w menu tylko trochę mięsa raz w tygodniu, najlepiej chudą pierś z indyka, zamiennie z wątróbką, które dobrze buduje krew, podobnie ryba, do picia woda niegazowana. Na trening o 6.00 – wyjdzie na czczo, przed treningiem ok. 8.00 garść płatków owsianych na wrzątku posypanych rodzynkami, jeśli trening późniejszy, to pełne śniadanie. Herbata raczej zielona niż czarna, ma ona dłuższy efekt działania. Niestety wycofuję naszemu ‚zawodnikowi’ kawę, którą w postaci espresso bardzo lubi, ale kawa odwadnia, wypłukuje magnez i zakwasza organizm. Wszystkie posiłki będą małe gdyż przy mocnym i długim treningu organizm musi nadążyć z trawieniem. W międzyczasie można pogryzać owoce, wśród których ‚królem’ jest banan. Na daleki trening rowerowy: paczuszka sezamków, banan, woda, a po bardzo mocnych treningach Isostar, który ma uzupełnić mikroelementy, czasem magnez na skurcze. Koniec, bo Was zanudzę, a prawda jest taka, że przy intensywnych treningach organizm sam wybiera to czego potrzebuje – zobaczcie jaki jest smak na sól po dużym wysiłku.
Tomek has taken on a really big challenge. He quickly took over the bathroom which is now decorated with sports garments, most of them smelly. The bike also has a prominent parking place in our hall, having pushed me to the kitchen which is my stronghold. Well, the good cause needs support, true. As far as nutrition, there is no such thing as a miracle diet. There’s only being consistent. If someone likes to cook and wants novelty and challenges in the kitchen, then I recommend the book by the best ultramarathoner Scott Jurek, “Eat and run”. It has numerous recipes although in my opinion they are quite hard to carry out if you shop in the stores here. It follows the rule: “eat what grows around you”. But back to us: Tomek is a carnivore, he likes wine and on a hot day he prefers beer – and that is precisely what he will be deprived of almost entirely. I will leave him only a little meat once per week, preferably lean turkey breast interchanged with liver which is good for blood production, just like fish. As far as drinks: still mineral water. If he leaves at 6 AM to go training, then it’s on an empty stomach. If he leaves at 8 AM, he will have a handful of oat flakes with raisins. If his training is due later in the day, he gets a full breakfast. Tea: green rather than black, it has a longer lasting effect. Unfortunately I need to ban coffee, and he likes his espresso a lot. But coffee dehydrates and acidifies the body, and also it causes magnesium loss. All his meals will be small because the body needs to keep up with digestion while the training sessions are extended and intense. In the meantime fruits can serve as snacks, the best of them all: the banana. For a long-distance cycling trip: a package of sesame biscuits, a banana, water, and after a particularly exhausting session: the Isostar drink which is supposed to replenish microelements. Magnesium for contractions if needed. That’s it, I don’t want to bore you. The truth is that when you train in a really intensive way, the body simple chooses what it needs. Just think about the craving for salt after a serious physical effort.
Małe sprostowanie – piwo lubię i w zimne dni. Kończąc opowieść o moim pierwszym maratonie – z jedzeniem było mniej więcej tak jak Kasia wyżej napisała i chyba w 30 dni zjechałem z wagą o 9kg. Problem jest taki, zbijasz tłuszcz a budujesz mięśnie, które ważą więcej, więc trening odchudza, ale też zwiększa wagę. Z samego biegu pamiętam piękne, pierwsze 20km a potem odwodnienie, ból zakwasów, walkę ze skurczami oraz napis na koszulce biegacza przede mną „pain is weakness leaving the body” [ ból jest słabością opuszczającą ciało ]. Finisz po 3 godzinach 52min. był uwolnieniem. W domu sprawdziłem i okazało się, że ten napis, który mi niewiele pomagał to hasło amerykańskich Marines.
I need to set things straight here: I like beer also on cold days. When it comes to my first marathon, the food was more or less as described by Kasia above, and I think I lost 9 kilo in 30 days. The problem is that you reduce fat but you build your muscles and they are heavier, so the training makes you slimmer but your weight actually increases. I recall the beautiful first 20 km of the run followed by: dehydration, muscle soreness, fighting with contractions an the words on the shirt worn by the runner ahead of me: “pain is weakness leaving the body”. The finish after 3h 52min was a real liberation. At home I looked up that motto which hardly helped me along, and it turned out to be a slogan of the US Marines.