2. sprzęt ma znaczenie / ENG: equipent matters

TT_po_treningu
sporty wytrzymałościowe są b. męczące / endurance sports are very exhausting.

Zastanawiam się, od czego zacząć, ale skoro mam blogować regularnie, więc będzie szło mniej chronologicznie a bardziej tematycznie.

Sprzęt. Okazuje się, że triathloniści to gadżeciarze, stroje, pianki do pływania, a zwłaszcza rower mogą kosztować fortunę – i są tyle warte. Nie wiem dokładanie, ale najlepsi pewnie mają wsadzone w sprzęt od 50-100 tys. zł. Ja będę gościem wśród tego grona, więc wybaczą mi pojawienie się i start w stylu retro – nie będę miał stroju „iron”, w którym się płynie jedzie i biegnie, ale będę się przebierał między konkurencjami.

I wonder where to begin, but if I am to write regularly then I think I will stick to the thematic order rather than to the chronological one.

Equipment. Turns out that triathloners are in essence gadget lovers. Outfits, foam suits and above all the bike can cost a fortune – and they are also worth a fortune. I can’t say for certain, but my guess is that the best ones must have some 50-100 thousand PLN invested in their gear. I will be a guest in that milieu so I hope they will forgive me for showing up and competing in a “retro” style. I won’t have an “iron” suit which serves both swimming, cycling and running, and I will have to change in between.

rower mieszka z nami
rower mieszka z nami / the bike lives with us.

Rower – kolarzówkę pożyczył mi Zdzichu (o nim w blogu 5) i widzę, że rama stalowa, a manetki są jak dawniej przy ramie a nie na kierownicy – i tak za dobry na mnie. Kupiłem buty kolarskie SPD i piankę do pływania, bo ta część sprzętu jest bardzo osobista – jak gacie. No!, I oczywiście nabyłem bilet wstępu na rzeźnię zwaną Ironmanem – możesz mnie zweryfikować na liście startowej http://castletriathlon.com/.

Zastanawiałem się czy w ogóle potrzebna pianka, ale tylko przez moment dopóki nie skontaktowałem się ze Zdzichem – guru triathlonu, który na pytanie czy w spodenkach pływackich można wystartować, odpowiedział w spodenki pływackie to możesz, co najwyżej nasikać. Koniec kropka, bez dyskusji – jest pianka, która oprócz tego, że utrzymuje ciepło, a może być różnie, to daje dodatkowy wypór, co jest bardzo ważne i ponoć poprawia prędkość ok. 7-10%. Przeraża mnie te 3,8km, bo to są 152 baseny, i to bez odbicia od ścianek. Ostatni raz byłem na zajęciach pływackich na 2 roku studiów, 28 lat temu i na zaliczenie było chyba ze 20 basenów i skok na główkę.

Zdzichu podpowiedział pierwsze kroki i pożyczył mi swój rower szosowy, ale wpierw z takimi normalnymi pedałami, nawet bez nosków.

The racing bike was borrowed from Zdzichu (more about him in post 5) and I see it has a steel frame, with shifters on the frame instead of on the steering wheel – but it’s still too good for me. I bought SPD cycling shoes and a foam suit, because these are very personal elements, like underwear. Ah, and I also bought the admission ticket to the slaughterhouse known as Ironman. You can find me on the list at http://castletriathlon.com/.

I wasn’t sure whether I was going to need the foam suit at all, but the doubt passed very soon, once I consulted Zdzichu. This triathlon guru, when asked whether I can swim in swimming trunks, said: swimming trunks are only good for peeing into. End of discussion: I have a foam suit which not only keeps me warm (it can get cold at times) but also gives me extra displacement, which is important and apparently it enhances the speed by around 7-10%. The 3.8 km distance is quite scary if you think that it’s 152 pool length, without stopping at the end of the pool to bounce back. The last time I took part in swimming classes was 28 years ago, on the 2nd year of my studies, and the assignment was I think 20 lengths and a headfirst jump into water.

Zdzichu helped me with the first steps and lent me his racing bike, but at first it had normal, that is clipless pedals.

pierwszy dosiad kolarzówki
pierwszy dosiad kolarzówki / my first time on sport-bike

Kolarzówka – niby jak każdy rower, ale naprawdę, trzeba się przyzwyczaić i dopiero po kilku próbach, złapaniu równowagi wczepiliśmy system SPD. Trwałe połączenie buta pozwala na podciąganie a nie tylko pchanie – ponoć jazda wychodzi efektywniej znów o jakieś 10%. Podciągać jeszcze nie potrafię, ale mam nadzieję się nauczyć.

To nie jest tak, że ze sportem nie miałem w ogóle do czynienia – blisko 30 lat temu trenowałem 10 bój lekkoatletyczny, ale od 2 roku studiów wypełnił mnie zasłużony relaks. Dwadzieścia parę lat poszło szybko i w 2010 r. stanąłem na starcie 10 km biegu ulicznego z Westerplatte do Gdańska – świetna impreza. Parłem jak szalony i tego samego wieczoru przy piwie świętowałem rekord życiowy ok. 52 minuty. Jak na 97 kg misia to nie był zły wynik, więc zasłużona biesiada rozwijała się budząc nasze apetyty na .. bieganie. W pewnym momencie mieliśmy poczucie, że maraton jest w naszym zasięgu. Padły deklaracje a najbliższy termin pełnego maratonu był dokładnie za 30 dni, w Warszawie. Wieczór z pewnością był udany, ale następnego dnia rano nie byłem w stanie skatalogować miejsc, które bolą, a najbardziej bolała świadomość, że wkręciłem się w ten maraton. Jak było napiszę w kolejnym odcinku /cz. 2 / będzie też o odchudzaniu, bo ponownie przez to przechodzę.

A racing bike: apparently it’s like any other bike. But in fact it takes time getting used to, and we only started using the SPD system after a few attempts and finally catching balance. The shoe being clipped to the pedal lets me pull it up, not only push it down. Supposedly it makes the ride 10% more efficient. I can’t really pull up yet but I hope to learn.

It’s not like I haven’t done any sports at all. Almost 30 years ago I trained the decathlon, but after the second year of studies I retired from that, feeling I fully deserved it. Twenty years passed very fast and in 2010 I participated in the street run (10km) from Westerplatte to Gdańsk. It’s a great event. I ran like mad and that evening I had a beer to celebrate my life record of around 52 minutes. For a rather fluffy guy weighing 97 kilos this wasn’t a bad result, and so the well-deserved feast went on as our appetites grew…for running. At some point there came the feeling that a marathon was within reach. I made some declarations and the nearest date of a full marathon was exactly 30 days away, in Warsaw. I can say that that evening was terrific but the next morning I wasn’t even able to begin naming places which hurt. The most painful was the realisation that I had already been drawn into this marathon thing. I will tell you in my next post how that went. I’ll also write about losing weight as I am going through this again now.